bank

Kilka tygodni temu zakończył się proces, który wytoczył bankowi jeden z kredytobiorców. Jak ustalił sąd-pieniądze, które wpłacali klienci na poczet ubezpieczenia kredytu przekazywane były ubezpieczycielom w minimalnym stopniu. Wyrok który kilka tygodni temu zapadł w Krakowie jest precedensowy i uwidacznia w jaki sposób banki operują pieniędzmi swoich klientów.

W 2008 roku jeden z klientów Banku Millenium wziął kredyt we frankach. Ponieważ nie miał on wkładu własnego, bank zażądał dodatkowego ubezpieczenia. Klient musiał ubezpieczyć nie tylko siebie i nabytą nieruchomość, ale również tzw.: ubezpieczenie z tytułu niskiego wkładu – które w umowie nazwano „ ochrona ubezpieczeniową”. Ochrona ta stanowiła 3procent wartości brakującego wkładu własnego. W pierwszych trzech latach ubezpieczenia Bank potrącał tę kwotę automatycznie. Jednak wraz ze wzrostem kursu franka ubezpieczenie automatycznie również rosło. Pan Tomasz – klient banku dodaje:
 
„Druga opłata wyniosła niemal sześć tysięcy złotych. Zacząłem się zastanawiać, przed czym tak naprawdę chroni mnie to ubezpieczenie. W umowie nie znalazłem odpowiedzi na to pytanie, pisałem więc do banku maile z prośbą o przesłanie kopii umowy między bankiem a ubezpieczycielem. Bezskutecznie”. W sumie ubezpieczenie kosztowało pana Tomasza 17 tysięcy złotych. Klient pozwał więc bank do sądu powołując się na przepisy konsumenckie: „postanowienia umowy zawieranej z konsumentem nieuzgodnione indywidualnie nie wiążą go, jeżeli kształtują jego prawa i obowiązki w sposób sprzeczny z dobrymi obyczajami, rażąco naruszając jego interesy”.
 
Przedstawiciele banku podczas rozprawy nie chcieli ujawnić umowy jaką zawarli z ubezpieczycielem powołując się na tajemnicę bankową. Jednak prowadzący sprawę sędzia Maciej Rejzerewicz uznał, że umowa ta powinna być wyjawiona kredytobiorcy – panu Tomaszowi.
 
Po ujawnieniu umowy wyszło na jaw, że pieniądze pobierane od kredytobiorców są przekazywane w znacznie mniejszej kwocie, albo…w ogóle nie są przekazywane. Adwokat pana Tomasza wyjaśnia:
 
„Pełnomocnik banku podnosił, że treść tych dokumentów jest ściśle poufna i nie zostały one dotychczas jeszcze nikomu ujawnione. Dzięki decyzji sądu o uchyleniu tajemnicy możliwe było obnażenie całego mechanizmu funkcjonowania ubezpieczenia niskiego wkładu. Okazało się, że pieniądze pobierane od kredytobiorców są przekazywane ubezpieczycielom w kwotach znacznie niższych od pobieranych od kredytobiorców albo w ogóle nie są im przekazywane. Pomimo że zgodnie z umową kredytobiorca był zobowiązany do zwrotu kosztów poniesionych przez bank, to placówka traktowała ubezpieczenie niskiego wkładu nie jako rzeczywiste ubezpieczenie, ale raczej jako dodatkową opłatę należną bankowi”.
 
Podczas procesu wyszło również na jaw, że pracownicy banku nie wiedzieli od czego ubezpieczają pana Tomasza. Była pracownica Millennium Małgorzata P. podkreśla:
 
„Nie znam warunków ubezpieczenia niskiego wkładu. Nie wiedziałam, jakie są ryzyka objęte tym ubezpieczeniem. Nie pamiętam, czy było jakieś szkolenie na temat tego ubezpieczenia. Nie pamiętam, czy dysponowaliśmy jakimiś materiałami informacyjnymi”.
 
Ostatecznie sąd przyznał rację kredytobiorcy określając działanie banku jako niegodziwe. Jednocześnie zasądził na rzecz powodowa kwotę 16 624 złotych wraz z ustawowymi odsetkami. Wyrok jest nieprawomocny.
 
Źródło: www.wyborcza.biz