Polisa turystyczna chroni turystów np. podczas, wycieczek w góry. Blisko pół setki turystów trzeba było po zmroku sprowadzać znad Morskiego Oka, gdy utknęli w górach podczas tegorocznych świąt Bożego Narodzenia.W dodatku turyści czują się bezkarnie. W Polsce bowiem, za akację ratowniczą nie trzeba płacić i nawet najbardziej lekkomyślni turyści nie ponoszą takich konsekwencji.

 

Turyści na szlaku często wzywają pomoc

 
Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe oceniło, że nikt z piechurów nie znalazł się w sytuacji grożącej utratą zdrowia bądź życia. Na miejsce przyjechali policjanci. Funkcjonariusze pomogli bojącym się tatrzańskich ciemności w dojściu na parking w Palenicy Białczańskiej. Starszych i dzieci zwożono samochodami. Turyści mówili, że przyjechali z dużych miast i nie są przyzwyczajeni do takich warunków.
 

Turyści bezmyślnie narażają się na niebezpieczeństwo i nic ich to nie kosztuje

 
Osoby, które nie mają podstawowej wiedzy na temat zagrożeń, jakie są Tatrach, nie powinny wybierać się w wysokie partie gór. Ratownicy są zdania, że brak elementarnej wiedzy na ten temat może zakończyć się tragedią. Niestety, co roku w okresie świąt Bożego Narodzenia w Tatrach jest ten sam scenariusz.  W dodatku turyści czują się bezkarnie. W Polsce bowiem, za akację ratowniczą nie trzeba płacić i nawet najbardziej lekkomyślni turyści nie ponoszą takich konsekwencji.
 
Ile kosztuje jedna akcja ratownicza?
 
Koszt akcji takiej jak nad Morskim Okiem to kilka tysięcy złotych. Pomoc na stoku do trzech kilometrów od bazy ratowników kosztuje około 750 zł. Piesza akcja wysoko w górach to już około 8,5 tys. zł. A gdy trzeba użyć śmigłowca – nawet 30 tys. zł. Każdego roku tylko TOPR interweniuje kilkaset razy (poza Tatrami działa GOPR).
 
Czy powinno dojść do porozumienia polityków zajmujących się turystyką, ratowników górskich i firm ubezpieczeniowych, by to zmienić?
 
 
W poprzedniej kadencji planowano wprowadzenie zmiany w prawie: albo się ubezpieczasz, albo płacisz za akcję ratunkową. Potem sprawa ucichła. Bo w polskim systemie prawnym obywatele mają zagwarantowane darmowe ratownictwo, nie tylko medyczne czy pożarnicze, ale też górskie. Posłowie z klubu Prawa i Sprawiedliwości zastanawiają się, czy nie wrócić do sprawy. Przykład daje Słowacja. Akcje ratunkowe i poszukiwawcze w tamtejszych górach współfinansują ratowani. Turyści, narciarze, taternicy, by uniknąć płacenia, kupują ubezpieczenie. Najniższa dzienna stawka to w przeliczeniu około 2 zł.
 
 
Rocznie w Polsce notuje się około 10 mln wyjść w góry
 
Gdyby każdy kupił polisę za 1,5-2 zł, ratownicy mieliby dodatkowych kilkanaście milionów złotych. Dziś roczna dotacja dla GOPR i TOPR z budżetu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji to około 10 mln zł. Do tego dochodzą sponsorzy i 15 proc. wpływów z biletów wstępu do parków narodowych.
 

Istnieje obawa, że w przypadku wprowadzenia obowiązkowych ubezpieczeń w górach rząd mógłby cofnąć albo zmniejszyć dotację dla ratowników

 
TOPR jest daleki od narzekań, choć równocześnie zwraca uwagę na konieczność edukacji wybierających się na szlaki. Od kilku lat ratownicy górscy mają częściowo zapewnione stabilne finansowanie w postaci rządowej dotacji. Istnieje realna obawa, że w przypadku wprowadzenia obowiązkowych ubezpieczeń w górach rząd mógłby cofnąć albo zmniejszyć dotację dla ratowników, odsyłając ich po składki turystów. A ze ściąganiem tych pieniędzy, znając niechęć naszych rodaków do wszelkich dodatkowych opłat, mogłoby być różnie. Wtedy praca TOPR mogłaby zostać sparaliżowana i nie byłoby komu ratować w górach.
 
Źródło: www.krakow.wyborcza.pl